W miniony piątek Sejm przesądził o losie asystentów i doradców w samorządzie terytorialnym. Umowy zawarte z nimi maja wygasnąć z mocy prawa po upływie 14 dni od dnia wejścia w życie ustawy.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że rozstrzygnięcie takie było wyrazem politycznej przysługi dla posłów Kukiz’15, którzy z uporem godnym lepszej sprawy o likwidację przedmiotowych stanowisk walczyli. Nie mając temu żadnych racjonalnych przesłanek.
Choć dla wielu nie jest to jasne – gabinety polityczne są tylko w administracji centralnej. W samorządzie terytorialnym instytucji takiej nie ma – są jedynie osoby zatrudniane – w szczególnym trybie – na stanowiskach asystentów i doradców. Żadne z tych stanowisk nie jest stricte polityczne. Ci pierwsi to po prostu pomocnicy managerów publicznych – bo przecież włodarze poszczególnych jednostek samorządu terytorialnego są takimi managerami. Ci drudzy to z kolei osoby doradzające często w specjalistycznych tematach, kluczowych dla funkcjonowania gmin, powiatów czy województw. Skoro jednak gabinetów politycznych w administracji rządowej usunąć się nie dało – bo były zażarcie bronione, to na otarcie łez pod legislacyjny nóż trafili asystenci i doradcy samorządowi.
Nie przyniesie to żadnych znaczących oszczędności – wbrew pierwotnym twierdzeniom projektodawców. Doradców i asystentów nie jest bowiem tak wielu – co zresztą jednoznacznie wykazały badania przeprowadzone przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Nawet gdyby nic nie robili to efekt finansowy były znikomy. A jako że wykonują konkretną pracę, to znika on zupełnie. Na ich miejsce trzeba będzie zatrudnić innych pracowników – różnica będzie tylko taka, że ci drudzy będą pochodzić z konkursu. I niekoniecznie będą lepsi. Albo też zatrudni się kogoś na podstawie umowy cywilnoprawnej – do czego zresztą zachęcał jeden z posłów partii rządzącej. Po co zatem znosić coś co funkcjonuje, nie jest nadużywane i się sprawdza?
Likwidacja stanowisk asystentów i doradców jest najwyraźniej przykładem legislacji tworzonej wbrew stanowi faktycznemu – za to w zgodzie ze złudnymi wyobrażeniami pomysłodawców. Szkoda tylko, że dzieje się to ze zwykłą ludzką krzywdą. Jeśli nawet przyjąć, że zmiany są potrzebne, to powinny być przeprowadzone z poszanowaniem stanu istniejącego. Biorąc pod uwagę, że do końca kadencji samorządowej pozostał zaledwie rok nic by się nie stało, gdyby zmiana nastąpiła od nowej kadencji. Poprawka PO proponująca takie rozwiązanie została w piątek przez Sejm odrzucona.
Jeśli już prawodawca uważa, że sprawa jest tak istotna, by zaingerować w stosunki pracy już w tej kadencji to powinien być dany czas na to, by z jednej strony asystenci i doradcy dokończyli swoja pracę i mogli poszukać nowego miejsca zatrudnienia, a z drugiej strony – by jednostki samorządu przygotowały osoby do przejęcia zadań wykonywanych dotychczas przez asystentów i doradców. Poprawka Nowoczesnej przewidująca i tak niewiele – bo 30 dni od dnia wejścia w życie ustawy nowelizującej – została odrzucona. Sejm w swojej mądrości uznał, że termin 14 dni jest wystarczający.
Dura lex, sed lex. Jednostki samorządu się do tego dostosować będą musiały, choć momentami może to spowodować dezorganizację bieżącej pracy.
A wtedy samorządowcy będą się zastanawiali jakie to czynniki sprawiły, że za nieracjonalnym pomysłem małej partii zgodnie zagłosowali posłowie partii rządzącej – mimo że analogiczne rozwiązania wcześniej odrzucali. I z przekonaniem podawali argumenty przemawiające za koniecznością odrzucenia. Czy było to związane z odpuszczeniem przez posłów Kukiz’15 pomysłu likwidacji gabinetów politycznych? Czy może z czymś zupełnie innym?
Odpowiedź na to pytanie znają tylko sejmowe kuluary.