Podczas gdy w Polsce rozgorzała dyskusja o tzw. janosikowym, samorządy zachodnioniemieckich gmin, miast i powiatów nie chcą już ponosić kosztów tzw. paktu solidarnościowego ze wschodnioniemieckimi samorządami. - Pakt solidarnościowy jest perwersyjnym systemem niemającym żadnego uzasadnienia merytorycznego – mówi burmistrz Dortmundu Ulli Sierau. Jego koledzy twierdzą, że zmuszeni są likwidować miejskie pływalnie, biblioteki, redukować liczbę urzędników. I to paradoksalnie nie dlatego, że nie ma na to pieniędzy. Są, ale wędrują na wschód.
Bogaty wschód i biedniejący zachód?
Okazuje się, że coraz trudniej znaleźć ślady NRD w przestrzeni wschodnioniemieckich gmin i miast. Szerokie betonowe autostrady, pieczołowicie odnawiane zabytki, brak dziur w jezdniach. To nie berze się znikąd. Oberhausen z Zagłębia Ruhry przekazało na wschód 270 mln euro. Samorząd pobliskiego Gelsenkirchen boryka się z bezrobociem, biedakami i zaniedbaną infrastrukturą, a trzecia część zadłużenia miasta to wpłaty na fundusz solidarnościowy.
Miliardy na wschód
Pakt solidarnościowy przewidywał wpompowanie we wschodnioniemieckie landy 156 mld euro pomocy. Jednak oprócz niego podatnicy niemieccy obciążeni są specjalnym podatkiem solidarnościowym, w wysokości 5,5 proc. dochodu. Oblicza się, że do 2005 r. na wschód trafiło łącznie 1,5 bln euro pomocy. To niemal tyle, ile wynosi obecnie całkowity dług całej Republiki Federalnej Niemiec.
Źródło: "Rzeczpospolita" 24-25.03.2012