Czwartego lipca Trybunał Konstytucyjny orzekł, że definicja budowli obowiązująca w systemie podatków lokalnych – a sprowadzająca się do odesłania do znaczenia tego pojęcia w prawie budowlanym jest niekonstytucyjna. Trybunał uznał bowiem, że podwyższony standard określoności prawa w przypadku prawa podatkowego wymaga określenia przedmiotu opodatkowania w ustawie podatkowej, a nie w innych ustawach. Rozstrzygnięcie Trybunału wzbudziło entuzjazm wśród gmin. Obawiam się jednak, że nieco przedwczesny.
Owszem, w ostatnich latach część gmin była dotknięta niestabilnością interpretacji przepisów dotyczących podstawy opodatkowania – choć tutaj często swoje trzy grosze dokładał ustawodawca. W konsekwencji pojawiały się problemy na tle opodatkowania chociażby elektrowni wiatrowych, czy też terenów, na których znajdują się bocznice kolejowe. W związku z różnymi interpretacjami podatkowymi i kształtującą się dynamicznie linią orzecznictwa sądowoadministracyjnego część gmin była zresztą zmuszona zwracać nadpłaty podatku – choć w chwili jego nakładania były pewne, że są uprawnione do tego. Rozumiem zatem potrzebę, aby takie sytuacje się nie zdarzały.
Kłopot polega jednak zupełnie na czymś innym. Odnoszę wrażenie, że przedstawiciele gmin zakładają, że po wprowadzeniu nowych przepisów do ustawy o podatkach i opłatach lokalnych sprawi, iż będzie tak jak do tej pory, ale stabilniej. A takiej pewności nie ma. Tak długo jak przedmiot opodatkowania podatkiem od nieruchomości był powiązany z prawem budowlanym, tak długo możliwości wyłączania poszczególnych kategorii obiektów budowlanych spod opodatkowania były ograniczone. Można było rozważać wprowadzenie zwolnienia przedmiotowego, ale jednak zawsze wiązało się to z odstępstwem od zasady ogólnej. W sytuacji, gdy przedmiot opodatkowania ma być w pełni określony w ustawie podatkowej zniknęła przeszkoda w wyłączeniu poszczególnych kategorii budowli spod opodatkowania. Coś będzie budowlą w rozumieniu prawa budowlanego, ale już nie będzie nią w rozumieniu przepisów prawa podatkowego.
Jest to tym bardziej prawdopodobne, że w obecnym stanie prawnym podatek od nieruchomości w swojej przeważającej części sprowadza się do dwóch pozycji: podatku od budynków (i gruntów) zajętych pod działalność gospodarczą oraz podatku od budowli. Taki wynik jest w pełni zrozumiały. Jedynie grunty i budynki zajęte pod działalność gospodarczą mają stawkę podatku (liczoną od metra) na tyle znaczącą, że przy przeciętniej wielkości obiektów przynoszą gminom dostatecznie duży wpływ. Stawki dla innych budynków są znacznie niższe, a w przypadku budynków mieszkalnych wręcz symboliczne. Z kolei w przypadku budowli mamy właściwie do czynienia z podatkiem katastralnym – podatek jest uzależniony od wartości budowli. W najwyższej stawce wynosi on 2%, a to oznacza zapłacenie w podatku w ciągu 50 lat równowartości budowli. Nie muszę mówić, że nie wzbudza to entuzjazmu właścicieli budowli – przede wszystkim przedsiębiorców. Wśród nich są też przedsiębiorstwa państwowe, które są właścicielami sieci przesyłowych i z tego tytułu płacą niemałe podatki na rzecz gmin.
W momencie tworzenia nowych przepisów spodziewam się zatem bardzo silnego lobbingu ze strony przedsiębiorców na rzecz wyłączenia spod opodatkowania poszczególnych kategorii budowli, czy – trochę przy okazji – nawet i budynków. Jedynie od odporności rządu na presję, a także od poziomu poczucia odpowiedzialności Parlamentu wybranego w nadchodzących wyborach będzie zależało to, czy ów lobbing okaże się skuteczny. Jeśli tak, to będziemy mieli do czynienia z kolejnym przełomem w systemie dochodów jednostek samorządu terytorialnego. Tak jak Polski Ład w jego poszczególnych odsłonach doprowadził do załamania się wydajności podatku dochodowego od osób fizycznych jako źródła dochodów jednostek samorządu terytorialnego, tak konsekwencje lipcowego wyroku TK może doprowadzić do załamania się wydajności podatku od nieruchomości. Pierwsza z wymienionych zmian dotknęła przede wszystkim wielkie miasta i ich obszary metropolitalne; ta druga dotknie wszystkie te gminy, które opierają swój budżet na przedsiębiorczości. W efekcie wszyscy będą już równo biedni i skazani na transfery budżetowe.
Wówczas po raz kolejny okaże się, że lepsze wrogiem dobrego, a dzisiejszy entuzjazm okaże się przedwczesny.