Na ostatnim posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego jeden z przedstawicieli strony rządowej wyraził zdziwienie, iż na posiedzeniu Komisji zamiast prowadzić dyskusję merytoryczną próbuje się uprawiać politykę.
Jaka sytuacja spowodowała taką reakcję? Zwrócenie uwagi, że rozwiązania zaproponowane w projekcie ustawy – Prawo wodne stanowią odwrót od obowiązującej przez ostatnie ćwierćwiecze zasady decentralizacji (przyp. red.: pisaliśmy o tym TUTAJ). Projekt odbiera bowiem określone kompetencje jednostkom samorządu – zarówno powiatom, jak i województwom – przekazując je nowo tworzonemu podmiotowi podległemu rządowi. Co więcej – ze względu na rozbudowaną strukturę terytorialną tego podmiotu, sięgającą aż poziomu powiatu, można mieć wątpliwości, co do zgodności projektu z konstytucyjną zasadą subsydiarności.
Trudno w tym stanowisku doszukać się braku argumentów merytorycznych. Faktem jest, że po zmianie ustroju w sposób konsekwentny wspierane były procesy decentralizacyjne, a przełomowymi datami były lata: 1990 – usamorządowienie gmin i 1998 – odrodzenie samorządowych powiatów i województw. Jeśli nawet objawiały się w minionych latach ambicje resortowe, to jedynie w obszarze administracji zespolonej; nie mieliśmy natomiast do czynienia z odbieraniem określonej wiązki kompetencji, nawet jeśli były to kompetencje wykonywane na zasadzie zadań zleconych administracji rządowej. Pomysł tworzenia podmiotu de facto rządowego skupiającego w swoich rękach całokształt zadań z określonego zakresu jest niewątpliwą zmianą paradygmatu funkcjonowania państwa.
Merytoryczny jest również argument odwołujący się do zasady pomocniczości. Zasada ta jest zasadą wyrażoną już w preambule Konstytucji. Jej umiejscowienie nie jest przypadkiem – nowożytne państwa, przede wszystkim te odwołujące się do społecznego nauczania Kościoła, nie są wszechobecnym Lewiatanem. Oparte są na działaniach jednostek i wspólnot – ingerując tylko i wyłącznie wówczas, gdy nie są one w stanie sobie poradzić z określonym zadaniem publicznym. A i wtedy ingerencja nie powinna mieć charakteru odebrania tego zadania, tylko udzielenia wsparcia niezbędnego do jego skutecznej realizacji. Gdy tak nie jest – można mieć uzasadnione wątpliwości, co do zgodności proponowanego stanu z wymogami stawianymi przez Konstytucję.
Niezrozumiały jest też zarzut uprawniania polityki. Jest on bowiem albo chybiony, albo fałszywy – w zależności od tego jak polityka jest rozumiana.
W klasycznym, arystotelesowskim rozumieniu polityka to roztropna troska o dobro wspólne. Przy takim rozumieniu aby nie uprawiać polityki przedstawiciele samorządu powinni przestać przejmować się dobrem wspólnym. Tyle że z samej swojej natury samorząd terytorialny jest powołany do zaspokajania zbiorowych potrzeb wspólnoty – musiałby zatem sprzeniewierzyć się celowi swojego istnienia.
Współczesna definicja polityki odwołuje się do przezwyciężania sprzeczności interesów i uzgadnianiu zachowań współzależnych grup społecznych. Jednak aby przezwyciężać sprzeczność jakichkolwiek interesów trzeba najpierw o nich mówić – i przecież temu właśnie służy praca Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego.
Polityka mogła być też rozumiana w sensie weberowskim jako dążenie do udziału we władzy. Przypuszczam zresztą, że tak właśnie było. Tyle że sprawujący władzę nie powinni każdej merytorycznej wypowiedzi sprzecznej z własnymi przekonaniami uznawać za wyraz dążenia do podważenia swojej pozycji. Czyniąc tak zamykają się na rozsądne argumenty, których uwzględnienie mogłoby się przyczynić do pełniejszego zrealizowania dobra wspólnego.
Grzegorz P. Kubalski