Jak bańka mydlana pęka mit o nagminnym zwalnianiu nauczycieli w związku z niżem demograficznym, który tak mocno dotknął Polskę. Uczniów jest coraz mniej, związki zawodowe wylewają krokodyle łzy, bo samorządy likwidują szkoły, a… nauczycieli wręcz przybywa!
Nieuzasadnione biadolenie związkowców
W latach 2000-2013 liczba uczniów w polskich szkołach zmniejszyła się z 7,1 mln do 5,1 mln, czyli o 28 proc. (w szkołach prowadzonych przez samorządy spadek ten wynosi ponad 30 proc.). W tym czasie liczba nauczycieli zwiększyła się o 8 proc.!
W świetle tych faktów biadolenie nauczycielskich związkowców o pogromie nauczycieli czynionym przez samorządy jest absolutnie nieuzasadnione.
Samorządy zareagowały, bowiem na nadejście niżu demograficznego likwidując część szkół, ale paradoksalnie zrobiły także, co mogły, byleby nie zwalniać nauczycieli (czy dlatego, że wśród radnych zdecydowanie najliczniejszą grupą są właśnie nauczyciele?!).
Z jednej strony można byłoby się cieszyć, bo być może przełożyło się to na poprawę jakości kształcenia (zakładając, że rzeczywiście mniejsza liczba uczniów w klasie pozwala na to aby się nimi lepiej zająć i zindywidualizować nauczanie).
Jednak na dłuższą metę taka polityka nie będzie możliwa wobec nadchodzących kolejnych fal niżu, które w najbliższych latach najboleśniej uderzą w szkolnictwo gimnazjalne i ponadgimnazjalne.
Dzieci mniej, nauczycieli więcej
W ostatnich latach większość polskich placówek oświatowych odczuła wyraźny niż demograficzny, który głównie spowodował zmniejszenie średniej liczby uczniów, w mniejszym stopniu wpłynął także na spadek liczby szkół (tytułem przykładu, w ostatnich latach spadek liczby uczniów szkół podstawowych był czterokrotnie większy niż spadek liczby szkół).
Choć zmniejszaniu się liczby uczniów towarzyszyło zamykanie szkół, tylko w niewielkim stopniu przełożyło się to na dostosowanie liczby zatrudnianych nauczycieli.
Liczba nauczycieli uczniów w laatch 2000 - 2014
Rok szkolny |
Liczba nauczycieli |
Liczba uczniów |
2000/2001 |
611 tys. |
7 062 700 |
2006/2007 |
649 745 |
6 232 320 |
2007/2008 |
650 009 |
bd. |
2008/2009 |
656 659 |
5,87 mln |
2009/2010 |
659 413 |
bd. |
2010/2011 |
665 073 |
5 571 576 |
2011/2012 |
668 611 |
5 384 843 |
2012/2013 |
662 241 |
5 335 153 |
2013/2014 |
662 420 |
5 138 219 |
Dysproporcja między spadkiem liczby nauczycieli a spadkiem liczby uczniów wynika częściowo z sytuacji osadniczej. Mamy jeden z najwyższych w Europie wskaźników ludności zamieszkałej na terenach wiejskich (blisko 40 proc.). Na wsi szkoły podstawowe są zdecydowanie mniejsze, część z nich to szkoły prowadzące jedną klasę na każdym poziomie.
W polskich szkołach klasy są niewielkie, a o obsadzie kadrowej szkoły decyduje przede wszystkich liczba klas, a nie liczba uczniów.
Według danych OECD, Polska ma najniższy współczynnik liczby uczniów przypadających na jednego nauczyciela na poziomie szkoły podstawowej wśród wszystkich krajów członkowskich. Wynosi on nieco powyżej 10 uczniów na nauczyciela prowadzącego zajęcia dydaktyczne (średnia OECD - 16,4). Aby liczba uczniów przypadających na nauczyciela osiągnęła przeciętną dla krajów OECD to, dla zachowania obecnego poziomu zatrudnienia nauczycieli, trzeba by objąć obowiązkiem szkolnym już 5-letnie dzieci.
Przyszłości nie widzę różowej
W nadchodzących latach liczba uczniów w Polsce będzie nadal spadać. Prognozy GUS wskazują, że nawet po objęciu obowiązkiem szkolnym sześciolatków, do 2020 roku uczniów będzie mniej o blisko 600 tysięcy.
Aż strach pisać, ale nawet gdyby chcieć utrzymać tak niski wskaźnik liczby uczniów na jednego nauczyciela i powiedzmy szczerze nie najwyższe pensum nauczycielskie to i tak skala zwolnień w tym zawodzie do początku lat dwudziestych byłaby nieprawdopodobnie wysoka (sięgająca 100 tysięcy!). Jak sobie z tym problemem poradzić? Być może wykorzystując większą liczbę nauczycieli do prowadzenia kształcenia ustawicznego oraz odpowiadając na zwiększone zapotrzebowanie na usługi edukacyjne, opiekuńcze i wychowawcze w żłobkach, przedszkolach czy też samych szkołach gdzie coraz ostrzej uwidaczniają się problemy z opieką nad dzieckiem (np. wówczas, kiedy oboje rodzice pracują zawodowo).
Czy ktoś o tym myśli i poodejmuje w tym kierunku jakieś działania?
To, że tym problemem niewiele się dotąd przejmowano świadczy cytat z raportu Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli (z którego roku jest ten raport nie podaję w tym miejscu absolutnie świadomie).
"Spadek stanu zatrudnienia nauczycieli w ciągu najbliższych 15 lat ma charakter nieuchronny. Dowolne decyzje dotyczące: ustroju szkolnego, liczebności oddziałów, planów nauczania, zasad podziału na grupy, zajęć pozalekcyjnych oraz pensum nauczycielskiego mogą jedynie ten spadek nieco złagodzić (okresowo) lub jeszcze pogłębić".
Tą w gruncie rzeczy słuszną tezę odnalazłem w raporcie CODN dotyczącym roku szkolnego… 2000/2001 (sic!).
Wspominane w raporcie 15 lat minęło, a nauczycieli nie ubyło, lecz zgoła odwrotnie przybyło.
W obronie nauczycieli, powiedzmy im odważnie prawdę: dłużej tak się jednak nie da!
Potrzebne są, więc systemowe rozwiązania, które pozwolą m.in. na:
- wykorzystanie potencjału nauczycieli głównie w wieku od 50 lat w górę, narażonych w pierwszej kolejności na nieuchronne zwolnienia,
- ograniczenie kształcenia nowych nauczycieli, dla których przez najbliższe lata pracy po prostu nie będzie.
Powtórzę pytanie: czy ktoś o tym myśli i poodejmuje w tym kierunku jakieś działania?
Marek Wójcik