Pamiętacie Państwo tę sławną kwestię z filmu „Sami Swoi”– Jadźka, pomóc ci? – Nie, dam se rade. – Jak chcesz, to ci pomogę… No to ci pomogę. Tak z przymrużeniem oka można skomentować sprawę inicjatywy senatorów i reakcje na nią zainteresowanych, czyli samorządowców. „Gazeta Prawna” donosi: Senat chce tak zmienić przepisy, aby utrudnić odwoływanie nieudolnych wójtów i burmistrzów. – Wcale się o to nie prosiliśmy – odpowiadają samorządowcy.
O chodzi senatorom?
Po pierwsze, celem projektu jest poszerzenie wachlarza spraw, które mogłyby podlegać referendom – m.in. o te, które wykraczają poza kompetencje samorządów. Tak jest chociażby w przypadku zmiany statusu gminy z wiejskiej na miejską. Projekt senatorów ma na celu dostosowanie przepisów do orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który stwierdził, że mieszkańcy mają prawo wyrażać swoją wolę w drodze referendum we wszystkich zasadniczych sprawach, które ich dotyczą. Po drugie, senatorowie proponują, by referendum w sprawie odwołania organu gminy niebędącej miastem na prawach powiatu przeprowadzać na wniosek co najmniej 15 proc. uprawnionych do głosowania. Obecnie zgodnie z ustawą o referendum lokalnym, z wnioskiem o referendum w sprawie odwołania wójta, burmistrza lub prezydenta może wystąpić rada gminy lub miasta albo mieszkańcy. Z kolei referendum w sprawie odwołania rady miasta lub gminy może być przeprowadzone tylko na wniosek mieszkańców. W obu przypadkach wniosek musi poprzeć 10 proc. uprawnionych do głosowania w gminie lub powiecie oraz 5 proc. w województwie. Aby referendum było ważne, musi zagłosować co najmniej 60 proc. liczby osób biorących udział w wyborze rady lub wójta (burmistrza, prezydenta). Jeśli decyzja o odwołaniu organu gminy ma być wiążąca, ponad połowa głosujących musi być za odwołaniem wójta i burmistrza.
Jak to uzasadniają?
Jak tłumaczyła na posiedzeniu komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej senator Helena Hatka, obecnie obowiązujące progi powodują, że często w referendach o odwołanie wójta lub burmistrza bierze udział mniej mieszkańców niż zebrano podpisów pod wnioskiem o jego przeprowadzenie. Posłanka Magdalena Kochan z sejmowej podkomisji ds. ustroju samorządu terytorialnego, w której toczą się prace nad projektem, jest zdania, że senatorom przyświecały dobre intencje. – Referendum jest kosztowne, a potem okazuje się, że zdobycie wiążącej dla radnych liczby głosów jest problemem. Podwyższenie progu w celu zorganizowania referendum jest po to, by informacja o tym, w jakim celu ma być rozpisane, była powszechniejsza – domyśla się Kochan. Choć też ma pewne wątpliwości, dlaczego projekt odnosi się tylko do niektórych gmin. – Bo dlaczego inaczej traktować referenda w gminach i w miastach na prawach powiatu – dodaje. Piotr Zgorzelski przewodniczący komisji samorządu terytorialnego, kwituje: – Referendum nie jest rozwinięte w Polsce tak jak np. w Szwajcarii. Dlatego lepiej zostawić 10-proc. próg, by nie zniechęcać ludzi do korzystania z tego instrumentu. Projekt został pozytywnie zaopiniowany przez rząd, choć jego zdaniem niektóre propozycje wymagają doprecyzowania w trakcie dalszych prac parlamentarnych (m.in. na próg 15 proc.).
Co na to zainteresowani?
W kadencji 2006-2010 do przedterminowych wyborów w samorządach dochodziło 92 razy – w większości z innych powodów niż referenda, np. wskutek rezygnacji, niezłożenia w terminie oświadczenia majątkowego czy śmierci. – Dla nas to trochę niedźwiedzia przysługa. Próg 10 proc. wydaje się wystarczający – mówi sekretarz Związku Gmin Wiejskich RP Edward Trojanowski. Zresztą z danych PKW nie wynika, by Polacy nadużywali narzędzi do odwoływania lokalnych władz. Jak podaje Dziennik Gazeta Prawna, możliwe, że krytyczne opinie samorządowców spowodują wycofanie spornych przepisów, które dołączono do innych, niebudzących zastrzeżeń.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna