Tak można w skrócie podsumować posiedzenie sejmowej komisji samorządu terytorialnego, która odbyła się 15 listopada. A zapowiadało się ciekawie. Ze względu na temat, który sekretariat komisji sformułował w taki sposób, że miało się wrażenie zamiaru przeprowadzenia poważnej debaty. Posłowie mieli rozpatrzyć informację ministra spraw wewnętrznych i administracji na temat "możliwości stworzenia krajowej polityki osiedleńczej, jako sposobu na rozwiązanie problemów demograficznych i gospodarczych obszarów metropolitalnych". Problem w tym, że na wstępnym wrażeniu się skończyło.
Jak ciężko być przewodniczącym
Przewodniczący komisji poseł Andrzej Maciejewski podejmował heroiczne próby, by na spotkaniu padło więcej słów, niż "witam państwa i otwieram posiedzenie" oraz "dziękuje państwu za udział, zamykam posiedzenie". Jednak widać było, że posiedzenie, mówiąc kolokwialnie "nie kleiło się" od początku. Co zresztą zauważyli sami posłowie.
Zwykle na poczatku każdego posiedzenia głos zabiera przedstawiciel rządu, który wprowadza zebranych w omawianą tematykę. Obecni przedstawiciele resortu administracji zrelacjonowali w żołnierskich, krótkich zdaniach, że oprócz tego, co wcześniej napisali niewiele mają do dodania. A napisali, że MSWiA nie widzi potrzeby formułowania specjalnej poliytki osiedleńczej.
Przewodniczący komisji próbował zachęcić zebranych do dyskusji. Ale jakoś nie było chętnych. Wobec tego, niczym tonący chwytający się brzytwy zauważył "szkoda, iż na sali nie ma wnioskodawców tematu". Chodziło o Unię Metropolii Polskich, która w marcu zgłosiła pomysł sformułowania specjalnej polityki osiedleńczej, jako odpowiedzi państwa na powszechny problem depopulacji.
Kąśliwa uwaga przewodniczącego zagęściła tylko i tak ciężką już atmosferę konsternacji. Nie można było oprzeć się wrażeniu, że wszystkim uczestnikom ciśnie się na usta pytanie: jeśli pomysłodawcy nie są zainteresowani, by przedstawić swoją ideę, a rząd zakomunikował już tydzień temu, że nie widzi potrzeby wprowadzania proponowanego rozwiązania, to właściwie po co to posiedzenie?
Robiąc dobrą minę do złej gry, przewodniczący zaproponował, by porozmawiać o tzw. papierowych mieszkańcach i potrzebie podjęcia specjalnych działań na rzecz zaludniania Polski północnej. Głównie ze względu na problemy ludnościowe województwa warmińsko-mazurskiego. Niestety i ta próba wywołania dysksuji spaliła na panewce. Przedstawiciele MSWiA stwierdzili, że nie są upoważnieni do wypowiadania się na ten temat. A indagowani przedstawiciele GUS zgłosili jedynie gotowość odpowiedzi na ewentualne pytania. Na szczęscie tym razem na niewypowiedziany wprost, ale jasny dla wszystkich apel o ratowanie reputacji komisji, odpowiedzieli koledzy posłowie.
Choroba stwierdzona, powód nieznany, leczenia być nie może?
Były marszałek Województwa Warmińsko-Mazurskiego Jacek Protas stwierdził, że nie da się zapanować nad procesami migracyjnymi administracyjnie poprzez specjalne akcje osiedleńczo-przesiedleńcze. Przytoczył wyniki badań opinii, mówięce że wielu badanych mieszkańców inych regionów chętnie przeprowadziłoby się na Warmię i Mazury, ale jednocześnie widzą poważną barierę w bardzo niewielkich możliwościach znalezienia na miejscu zatrudnienia.
Swoje uwagi dodała przedstawicielka Głównego Urzędu Statystycznego. Potwierdziła, że depopulacja i starzenie się społeczeństwa to poważne problemy w skali całego kraju. W jej opinii efekty działania rządowego program "500+" będzie można ocenić za 20-30 lat. Podzieliła się także z zebranymi wnioskami z dyskusji naukowej o problemie depopulacji Województwa Warmińsko-Mazurskiego. Grono zastanawiało się, dlaczego region nie przyciąga mieszkańców. I doszło do wniosku, że niewiadomo jaki jest powód.
Poseł Waldy Dzikowski zgodził się, że nie da się zadekretować ożywienia ruchów migracyjnych. Ale jego zdaniem zachodzą obecnie pozytywne zmiany trendów społecznych, w tym także dotyczących wyboru miejsca zamieszkania. I nie pozostaje nic innego, jak cierpliwie czekać. Powołujac się na znany jeszcze z lat 90. sukces swojej podpoznańskiej gminy Tarnowo Podgórne, w której był wójtem, dał do zrozumienia, że tam gdzie jest praca populacja mieszkańców zwiększa się w sposób naturalny.